Debby właśnie tańczyła z butelką wina w ręku, kiedy do
pokoju wszedł Tom z dzieckiem na rękach. Nawet go nie zauważyła. Zbyt dobrze
się bawiła, a jak!
-Ekhm – odchrząknął zupełnie nieznacząco, chcąc
zaznaczyć, że znalazł się w pomieszczeniu. Nagle przestała kręcić tyłkiem na
kanapie i spojrzała w jego stronę.
-Tomuuuuś! – zeskoczyła na podłogę i ukłoniła się
głęboko. Przed Czarnym Panem? Nie. W ramach podziękowań za oklaski, które Debby
słyszała w swojej głowie, którymi to została nagrodzona za swój brawurowy skok
z sofy na podłogę. To prawie tak ekstremalny wyczyn jak skakanie z dywanu! Ale
jemu jednak nic nie dorówna.
-Co na kolacje? – przeszła od razu do rzeczy. Riddle
wzruszył ramionami.
-Spytaj Lucjusza i jego skrzaty. – odparł beznamiętnie
kładąc dziecko na ziemi.
-Niee… Ej, co Ty robisz?! – spanikowała dziewczyna biorąc
Nicole Riddle na ręce i tuląc do piersi – Ty potworze… - załkała, odkładając
zawiniątko do specjalnego łóżeczka. Lord tylko znowu wzruszył ramionami.
-Gdzie byłeś? – spytała niby od niechcenia, ale on już
znał takie numery. To było jedno z tych typowych dla podejrzliwych żonek,
podchwytliwych pytań typu „Wiesz może, gdzie podziało się ostatnie
ciasteczko?”. I wtedy co robić. Jak się skłamie – źle. Jak się powie prawdę –
źle. Wybrał więc jedyną neutralną opcję. Wzruszył znowuż ramionami.
-Aha. – uśmiechnęła się szeroko, najwidoczniej zadowolona
z odpowiedzi. W tym momencie Tom pomyślał, jak to prosty jest umysł kobiety i
wskoczył w swoje ukochane laczki*. Zielone z godłem Slytherinu.
-Jak nasza hodowla? –spytał, kiedy pod nogami przewinęła
mu się Nagini.
-Ach… Nie pamiętasz?
Wspomnienie.
Debby leżała, wtulona w Toma w łóżku. Nagle poczuła, jak coś smyra ją po ramieniu. Zachichotała głupkowato.
Wspomnienie.
Debby leżała, wtulona w Toma w łóżku. Nagle poczuła, jak coś smyra ją po ramieniu. Zachichotała głupkowato.
-Ach, Tomuś, przestań! Oh, stop it you!
-Ale co? – usłyszała zaspany głos. Zmarszczyła czoło.
-No… Łaskotać mnie! Hihihihihiih!
-To nie ja. – stwierdził odkrywczo i odwrócił się przodem
do żony. Czyżby ktoś jeszcze był w ich łóżku? Czyżby ktoś jeszcze jej dotykał?!
I wtedy zauważył malutkiego wężyka pełznącego po jej przegubie. Odetchnął z
ulgą. Kiedy Debby nie zrozumiała o co chodzi, wskazał palcem na żyjątko. I
wtedy zaczęło się piekło…
-AAAAAAAAAA! DŻDŻOWNICA! – ryknęła na cały głos, wyskakując z łóżka i wymachując rękoma, jak na rollercoasterze w Arabii Saudyjskiej rozpędzającym się w 3 sek. Do 290 km/h. Popędziła do kuchni, gdzie chwyciła w dłoń patelnię i rzuciwszy malutkim wężykiem o ścianę, zaczęła go okładać rondlem.
-AAAAAAAAAA! DŻDŻOWNICA! – ryknęła na cały głos, wyskakując z łóżka i wymachując rękoma, jak na rollercoasterze w Arabii Saudyjskiej rozpędzającym się w 3 sek. Do 290 km/h. Popędziła do kuchni, gdzie chwyciła w dłoń patelnię i rzuciwszy malutkim wężykiem o ścianę, zaczęła go okładać rondlem.
-GIIIIŃ, ROBALU OHYDNY! – darła się. Kiedy stwierdziła,
że już nawet nie ma co zbierać wróciła do pokoju.
-Już doo… - zaczęła, ale wtedy, OHO! Zobaczyła, że
podobną glistę trzyma Voldemort w swych dłoniach. Podeszła do niego i wybiła mu
stworzenie z rąk, po czym nadepnęła na nie, dodatkowo jeszcze wwiercając w
ziemię! Tom odwalił pospolitego face palma.
-To dzieci Nagini i Poule’a . – powiedział beznamiętnie,
zastanawiając się w duchu jak można nazwać węża „kura” , tyle że po francusku.
Chyba nigdy nie zrozumie swojej małżonki, która właśnie zamarła z otwartymi
ustami.
-Ups. – wymsknęło jej się.
-Ale zostało ich jeszcze sporo, nie martw się, to węże. –
przypomniał z uśmiechem i pocałował ją na pocieszenie. Pokiwała skwapliwie
głową. –Nie mniej jednak coś Ci jest. Wiem kto cię wyleczy. Stiwen King.
–oznajmił śmiertelnie poważnie i sięgnął po mugolskie narzędzie Szatana, zwane
telefonem komórkowym. Wybrał numer.
-Stevie? Siemka. Tu Voldi. – rzucił wesoło, a po chwili
zachichotał jak mała dziewczynka. – Aaaaach, tak pamiętam! Hihihi, ależ ona
miała ciuchy, uf! – machnął ręką. Debby patrzyła na to oniemiała.
-No,no… Ej, wiesz co, wpadłbyś do mnie? Moja żona, hi hi,
taaak, ustatkowałem się, jak mi radziłeś… Hahaha, OMG! Serio? Nooo, nie wierzę! W każdym razie
wbijaj, czekam. Papa, buziaczki! – zacmokał do telefonu i rozłączył się, po
czym spojrzał ze śmiertelną powagą na dziewczynę – Niestety nie może
przyjechać.
-Jak tooooo? Ale… - zaczęła zrozpaczona. Była jego wielką
fanką.
-Żartowałem, przyjedzie.
-Oooch, to dobrze, a za ile będzie?
-Godzinę jakoś tak.
-SERIO?!
-Nie. Kłamałem.
-Nie. Kłamałem.
-No chyba żal. – westchnęła ciężko – No trudno.
-Dobra, jest w drodze. – oznajmił wspaniałomyślnie i
rozsiadł się wygodnie na kanapie.
-Dopiero co go zaprosiłeś.
-Wiem, wcale nie jest w drodze.
-To nie jest śmieszne
-Lord Voldemort nie może być śmieszny. – zauważył
rezolutnie, pukając się palcem w brodę. Pokręciła zrezygnowana głową.
Przemilczała wspaniałomyślnie fakt, że jeszcze chwilę temu zachowywał się jak
nastolatka. I to do tego blondynka! Skrzyżowała ramiona pod biustem.
-No co? – spytał zdezorientowany.
-NIC. Co z Kingiem?
-Będzie.
-Naprawdę? – spytała, tracąc powoli cierpliwość.
-TAK. – powiedział, tracąc powoli cierpliwość.
-Supeeeer~! Kocham cię! – zarzuciła mu ręce na szyję i
dała soczystego buziaka w policzek. A on tylko mruknął coś pod nosem na temat
tego jaki to Lord Voldemort jest wspaniały.
Godzinę później.
Pukanie do drzwi.
-Severusie, otwórz. – rozkazał Voldemort. Snape przeszedł
przez pokój, rzucając mu powłóczyste spojrzenie i wykonał rozkaz. U progu stał
nikt inny jak Siwen King. Nieobecne fanki zapiszczały idiotycznie, jak na widok
Biebera. Zapiszczała także pasta, którą przybysz nadepnął, przekraczając próg.
- Stevie! – ucieszył się Tom i podszedł do niego szybko,
po czym pocałował go w oba policzki (Stary Nietoperz poczerwieniał z zazdrości)
i wciągnął do środka – To właśnie moja żona, Debby – wskazał na dziewczynę,
która nieśmiało pomachała mężczyźnie. Odmachał jej, równie nieśmiało.
-Okeeeeeej… - mruknęła, przyglądając mu się sceptycznie.
-Boję się kobiet. – powiedział, patrząc gdzieś w bok.
-Och. – pokiwała ze zrozumieniem głową. Zawtórował jej,
widocznie zawstydzony.
-A więc tak. – Marvolo wyzwolił ich z niebezpiecznych
czeluści ciszy. Fuck yeah – Debby zabiła dwa węże z naszej hodowli… - oznajmił
boleśnie. King zrobił wielce zamyśloną minę.
-Czemu?
-Pomyliła je z robakami.
-Ahm… - mruknął i usiadł w fotelu, zarzucił jedną zgrabną
i opaloną nóżkę na drugą i oddał się kontemplacji.
Trzy godziny później.
Wszyscy siedzieli w milczeniu, czekając na werdykt.
Ostatecznie Stiwen uniósł głowę i spojrzał po wszystkich.
-Jest chora. – oświadczył.
-Niemożliwe… - wyszeptał przerażony Tom. Łzy wzbierały mu
się oczach. – Wiedziałem. WIEDZIAŁEM, ŻE TO TY ODKRYŁEŚ AMERYKĘ, STEVIE! –
zawył, tuląc się do mężczyzny, który pogłaskał go po włoskach.
-Już dobrze, Ciii… To sekret… - Potem odsunął go od siebie. A Marvolo nagle
„normalniejąc” spytał.
-Jak ją wyleczyć?
-Terapią.
-Ale jaką? – dopytywał, zniecierpliwiony.
-Terapeutyczną, kurwa. – warknął Stevie.
-Coś nie w sosie dzisiaj. – zmartwił się Tomuś, wyginając
usteczka w idealną podkówkę.
-Bo idę ulicą, a jakaś Katerina rzuca się na mnie z
wrzaskiem „STEEEFAAAAAN! WRÓCIŁEŚ!”. Próbowała mnie chyba zgwałcić, nie wiem,
nie doszliśmy do tego. – mruknął wymijająco, po czym oparł ręce na kolanach,
nachylił się i spytał – Ile razy, do najjaśniejszej cholery, mam powtarzać
ludziom, że jestem STIWEN, a nie STEFAN? – wziął głęboki wdech.
-Spokojnie… - Debby uśmiechnęła się, wstając.
-Gdzie idziesz? – spytał Tom. (Zaparzyć naszej ulubionej
herbaty…)
-Wyrzucić śmieci. – odparła wesoło i wyszła przed dom,
chwytając po drodze worek ze śmieciami. Minęła drogowskaz „Highway to Hell”, z
jakiegoś powodu wskazujący ich dom i podeszła do płotu sąsiadów, do których z
kolei prowadził napis „Stairway to Heaven”. Bez większych skrupułów przerzuciła
worek na drugą stronę. W tym samym momencie to samo uczynił niejaki Harry
Potter z ich ogrodzeniem.
-Potter! – warknęła – Idź lepiej wózeczki dla dziecka
kupować – pogroziła mu ręką. Pokazał jej język i wrócił na posesję, na którą ta
przed chwilą wrzuciła worek. Sąsiedzi, pomyślała zgryźliwie i wróciła do
salony, po drodze przydeptując pastę.
-Wróciłam. – jakoś niespecjalnie przejęła się śmieciami
Potterów w ich ogródku. Zastała dziwną sytuację. Snape najwidoczniej próbował
dobrać się do Toma, a powstrzymywał go Stiwen, ciągnąc za nietoperze skrzydła.
-Tomuś! – pisnęła, rzucając na ratunek mężowi. W połowie
drogi zamarła. – PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW LECĄ TERAZ W TELEWIZJI 3 SEZON! – ryknęła
i rzuciła się do kolejnego mugolskiego narzędzia Szatana, tym razem zwanego
telewizorem.
Wszelkie informacje dotyczące mugolskich przedmiotów, mogą państwo znaleźć w dołączonym podręczniku „Jak korzystać z narzędzi Szatana?”.
Wszelkie informacje dotyczące mugolskich przedmiotów, mogą państwo znaleźć w dołączonym podręczniku „Jak korzystać z narzędzi Szatana?”.
Wszyscy nagle zapomnieli o sytuacji, siadając przed
ekranem skrzyżnie, jak dzieci w przedszkolu.
-STEFAN NIE PIJ Z ELENY KRWI!
-Tyler jest mój, ty wampirska szmato! – zasyczał złowrogo
Severus, kiedy była scena Caroline całującej Tylera, przy której Debby
wzruszyła się do łez.
-KOOOOOOL~! – wrzasnęła nagle. Tom spojrzał na nią
uważnie. Nagle zachichotała głupkowato machając ręką – Aaach, nic, nic!
-Ahm. – mruknął tylko nieprzekonany. Po odcinku wszyscy
wrócili do poprzednich pozycji – Severus próbował pocałować Toma, a Stiwen ciągnął go za skrzydła. No i Debby była w połowie drogi. Nagle postanowiła
wyjąć różdżkę i wycelowała ją w Snape’a.
-Sectumsempra, Crucio, Impiedimenta, Drętwota, Petrificus
Totalus! – darła się, wymachując różdżką, jak dyrygent na koncercie. Wszystkie
zaklęcia odbiły się od Nietoperza. – What the…?!
-Cheatuję. – oświadczył tamten i wyszczerzył zęby. Debby
spojrzała na jego włosy. Puszyste.
-Faktycznie. – zacisnęła dłonie w pięści. Niedobrze. Jak
Sevi jedzie na cheatach to nie oznaczało nic dobrego. Ostatecznie spróbowała
znowu:
-AVADA KEDAVRA!
I Snape padł na podłogę, a ona zaczęła tańczyć makarenę.
-Żyjesz jeszcze? – spytała.
-Nieee. – odparło ciało, także tańczące makarenę. Uniosła
kciuk do góry. Tom opadł na sofę, oddychając ciężko.
-Dziękuję, Debby… Ten popapraniec będący jednym z moich
najbardziej zaufanych popleczników… On jest chory.
-Nie zgadzam się. – wtrącił dotychczas milczący King.
Wszyscy spojrzeli na niego więc zrobił mądrą minę- Nie jest chory. Jest
zakochany.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! – zaczął wrzeszczeć Voldemort
– ZABIĆ MIŁOŚĆ! – pisnął dziewczęcym głosikiem i dobił Severusa, wskakując na
jego brzuch.
-Dzięki . – mruknęła cicho Debby.
-Mam na myśli Yaoi. – sprostował, posyłając jej słodki
uśmiech.
-Aaaaahaaaa. Ale Yaoi jest spoko. Na przykład…Tom x
Harry!
Na dźwięk imienia tego drugiego Riddle’owi dreszcze
przebiegł po plecach, wyszedł nogawką i uciekł na lotnisko.*
-Fuj. – ocenił łaskawie. Deb zacisnęła usta w wąską
linię.
-I tak zawsze wolałam Drarry!
-Co ty tak z tym Harrym?! Stevie, trzeba ją wziąć na terapię
teraz. Ona woli Drarry od Drapple!– zakomenderował stanowczo. King opychający
się szczurami z osiedla spojrzał na nich uprzejmie zainteresowany i wciągnął
ogon, wystający mu z ust.
-A jaką terapię? – zapytał z wyjątkowo głupim uśmiechem.
-No, terapeutyczną chyba, tak?!
-Ach, tak, tak… Było coś takiego. – potwierdził z
szerokim uśmiechem.
-Stevie, co Ci?
-Jaki Stevie? – zdziwił się mężczyzna.
-Zawsze tak na Ciebie mówię. – przypomniał Voldemort.
-Nie. Nie znam Cię. Jestem Riczard Bachman. – uśmiechnął
się niepewnie. Tom wytrzeszczył oczy.
-Am.. Hej, Richard. Jestem Lord Voldemort.
-Przecież wiem. – Richard popukał się w głowę.
-Skąd?
-Jesteś moim przyjacielem, Voldi. Nie pamiętasz? To ja? Stiwen? No, siadaj, napijmy się w ramach cholernie terapeutycznej terapii. Dla was obojga – wskazał jego i Debby palcem z miną „If u know what I mean” i usiadł, stawiając na stole Burbon. Tamta nietrybiąca nic dwójka wzruszyła równocześnie ramionami i także zasiadła na swych szanownych czterech literach.
-Jesteś moim przyjacielem, Voldi. Nie pamiętasz? To ja? Stiwen? No, siadaj, napijmy się w ramach cholernie terapeutycznej terapii. Dla was obojga – wskazał jego i Debby palcem z miną „If u know what I mean” i usiadł, stawiając na stole Burbon. Tamta nietrybiąca nic dwójka wzruszyła równocześnie ramionami i także zasiadła na swych szanownych czterech literach.